— Mój ty poczciwy Flogny, żądasz niepodobieństwa.
— Panie naczelniku policyi... otóż wyraz, który nie jest bynajmniej francuzkim... Trudności mnie zapalają, a niepodobieństwa mnie kuszą!
— Tak... oddaję ci sprawiedliwość... Jesteś nader zręcznym... Masz dobry węch... Źle jednak sądzisz mniemając, iż mordercy pozostawiliby coś, coby mogło na ślad ich zbrodni naprowadzić.
— Nie łatwa to rzecz dać zniknąć powozowi...
— E! co do tego, wystarczy go tylko przemalować...
— To prawda... lecz dobre ©skrobanie wystarczy aby przywrócić mu dawną barwę. Przy cierpliwości można odkryć wszystko panie naczelniku... Otóż nie zbraknie mi tej cierpliwości...
— Nie spodziewam ja się byś mógł osiągnąć rezultaty pożądane, zostawiam ci jednak wolne pole do działania. Będziesz miał bezwątpienia przy tem wydatki... Oto pieniądze... złożysz mi z nich później rachunek.
— Dzisiaj... natychmiast rozpoczynam moje poszukiwania... — rzekł Flogny.
Rozmowa, jaką przytoczyliśmy, między agentem i naczelnikiem policyi, miała miejsce w przed dzień bytności Misticota u Agostiniego.
Flogny, przywdziawszy ubiór mieszczanina, nie mając nic w całem swem zachowaniu się coby mogło w nim zdradzić policyanta, udał się wprost z prefektury do Palais-Royal aby dowiedzieć się co rychlej, kto sprzedał szarfę owemu podrobionemu komisarzowi. Wszedł do jednego ze składów dekoracyi i oznak służbowych, tak cywilnych, jak i wojskowych, w którego oszklonej wystawie bogato porozkładanemi one były.
Ukazawszy kartę inspektora, stawił pytania, na które odpowiedziano mu rozłożeniem wielkiej księgi handlowej oraz bieżącego skorowidza sprzedaży.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/764
Ta strona została przepisana.