Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/767

Ta strona została skorygowana.

— Mógł mieć około dwudziestu ośmiu lat najwyżej.
— Ubiór?
— Ubrany był nader elegancko. lecz skromnie.
— Zdawał się być francuzem?
— Mówił biegle po francuzku, lecz z lekkim angielskim akcentem, tak mi się przynajmniej zdawało.
— Zatem cudzoziemiec... — wymruknął Flogny — byłem tego pewny... Ach! ów nabywca tej szarfy jest właśnie człowiekiem, który uplanował i wykonał zbrodnię. Podany jednak przez panią rysopis może się nadać dla pięćdziesięciu na sto osób... Żadne; szczegółowej wskazówki oprócz angielskiego akcentu... żadnego nazwiska... a to rzecz tak ważna!..
— Mogłam jedynie powiedzieć panu to, o czem wiedziałam.
— Dziękuję pani najuprzejmiej... Zanotowałem wszystko szczegółowo. Do mnie należą dalsze poszukiwania.
Tu Flogny wyszedłszy na ulicę rozmyślać począł nad szczupłemi wskazówkami jakie otrzymał.
— Ów przebrany komisarz — myślał sobie idąc — który się przedstawił w Indyjskim hotelu, mówił, jak mnie tam objaśniono, najczystszą francuzczyzną, bez żadnego obcego akcentu; nie on więc kupował tę szarfę, ale któryś z towarzyszących mu wspólników, jeden przebrany za policyjnego agenta, siedzący w powozie, drugi na koźle jako woźnica... Będę miał sprawę z nader zręcznymi łotrami! Każdy inny zniechęciłby się, lecz nie ja! Muszę wpaść na ich ślady. Gdyby umknęli z Francyi, pójdę ich śledzić na obczyźnie. Zresztą nie wszyscy trzej może uciekli z Paryża... może pozostał z nich który... Tego to zatem będę się starał odnaleść... Przedewszystkiem teraz trzeba mi odszukać woźnicę, który wiózł Edmunda Béraud ze stacyi Lyonskiej drogi żelaznej do Indyjskiego hotelu. A odnaleść go muszę... chybabym nie nazywał się Flogny’m. Potrzebuję schwytać morderców, albo im oddać mą skórę.
Flogny zamieszkiwał przy ulicy François-Miron.