Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

— Ja!... Walentyna... — odpowiedziała drżącym głosem przybyła.
Mężczyzna ów rzucił się gniewnie.
— Trzeba być bezczelną! — zawołał — by o podobnej godzinie sen ludziom przerywać. Odejdź natychmiast!
— Nikczemny! — krzyknęła kobieta — jestem bez chleba, w najstraszniejszej nędzy, a ty obojętnie na śmierć mnie skazujesz, odejść mi każesz... Wskazujesz mi jako ostatnie schronienie, samobójstwo... wskazujesz Sekwanę, gdzie znajdę w śnie wiecznym zapomnienie o twej niegodziwości! Dobrze... posłucham cię... lecz zanim odejdę, by umrzeć, otworzysz przedemną drzwi swego domu, a otworzysz je sam, jeżeli nie chcesz, by moje wołanie obudziło wszystkich tutejszych mieszkańców i ażebym oddała im twe dziecię z wyjawieniem całej twej nikczemności...
Tu Walentyna pociągnęła po raz trzeci za dzwonek gorączkowo, konwulsyjnie.
Mężczyzna w czerwonym kaftaniku z okna się usunął. Na dole ruch dał się słyszeć, drzwi otwierać zaczęto.
Wybiegłszy szybko z mieszkania, mężczyzna ów trącił służącego, który kładł klucz w zamek, chcąc drzwi otworzyć.
— Odejdź! — wykrzyknął — ja wiem, kto dzwoni... sam drzwi otworzę!
Służący, cofając się w głąb korytarza, zauważył, iż jego pan był blady, drżał cały.
Zostawszy sam, ów nieznajomy poskoczył ku drzwiom, do których Walentyna dzwoniła bezustannie.
Otworzywszy je, pochwycił za rękę młodą kobietę.
— Niegodziwa! — zawołał — chcesz-że, abym cię zabił?!
Odepchnąwszy go, Walentyna przestąpiła próg domu, mimo oporu, jaki jej stawiał, a złożywszy dziecię, owinięte szalem, na jednej z ławek korytarza, groźnie wyrzekła:
— Oto twój syn!... Teraz umrzeć mi tylko pozostaje... Pamiętaj, Pawle Gérard, pamiętaj nędzniku, który mnie zabi-