Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/770

Ta strona została skorygowana.

Młoda kobieta około lat dwudziestu mieć mogąca, blada, wychudła, w starym wybladłym kostjumie, z drewnianą miseczką w ręku, obchodziła stoły wołając:
— Ach! dajcie nam... dajcie co łaska!
— Aoh! yes... yes... — powtarzał klown, wywracając łamańce. — Aoh! yes... dajcie nam mylordy... dżentelmeny... Dajcie nam coś na obiad!
Drobna moneta spadała w miseczkę drewnianą.
— Anglicy... — pomyślał Flogny; — powinniby mieć na to udzielone specyalne pozwolenie... kto wie czy oni...
Tu nie skończywszy zdania w myśli rozpoczętego, kazał sobie podać kufel piwa, przypatrując się skokom klowna.
Ćwiczenia się wreszcie ukończyły, a ów mężczyzna, zebrawszy do kieszeni monetę z miseczki, ukłonił się kładąc rękę na sercu, zarzucił na siebie okrycie, widział czarny kapelusz, podczas gdy kobieta owinęła się szalem wełnianym i wyszli oboje z szynkowni.
Flogny szedł za niemi.
Przeszedłszy w poprzek gościniec, dostali się na chodnik biegnący po drugiej stronie bulwaru, gdzie przystanąwszy rozmawiać z sobą cicho zaczęli.
Nagle idący poza niemi Flogny stanął tuż przy nich wołając:
— Macie pozwolenie?
Klown obróciwszy się spokojnie odrzekł:
— Dlaczego i zkąd zapytujesz nas o to?
— Ponieważ jest to mym obowiązkiem. Macie przed sobą agenta policyjnego.
— Masz swoją kartę? — zapytał Anglik.
— Oto jest. Tu Flogny ukazał kartę inspektora.
Klown z zagadkowym uśmiechem sięgnął do kieszeni swego okrycia, a wydobywszy pugilares, wyjął z takowego arkusz papieru we czworo złożony i podał go agentowi.
Flogny czytał co następuje: