Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/786

Ta strona została skorygowana.

Na placu, w pobliżu kościoła Notre-Dame de Lorette, wsiadł do fiakra, rozkazując jechać na stacyę Orleańskiej drogi żelaznej.
Biedny, mały sprzedawca medalików, był na śmierć zawyrokowany!
Nie przewidując grożącego sobie niebezpieczeństwa i on przygotowywał sobie zarówno kuferek, poczem upakowawszy go, poszedł najprzód na śniadanie, a potem na cmentarz w Saint-Ouen, gdzie zaniósł wieniec na grób swej matki.
O wpół do trzeciej wyszedłszy z cmentarza, udał się na bulwar Barbés. W chwili gdy skręcał na róg bulwaru Rochechonard, usłyszał wymówionem swe imię, a obróciwszy się ujrzał ojca Loriofa, wychodzącego ze sklepu win.
Stary woźnica, ubrany w długi liberyjny surdut zupełnie nowy z mosiężnemi świecącemi guzikami, siadał właśnie na kozioł wielkiego lando, zaprzężonego w parę koni, jakie zdawały się być bardzo znużone.
— Witam was, ojcze Loriot — wyrzekł podrostek, ściskając rękę starego. Cóż wy tu robicie tak świątecznie przybrani?
— Wracam z wesela... — odparł właściciel fiakra nr. 13. — Jeździłem do Goussainville, w pobliżu Luwru: wyjechałem wczoraj zrana i wlokę się oto do domu z memi zmęczonemi szkapami. Co jednak począć... takie to rzemiosło! Lecz wróćmy do sklepu, każę ci podać kieliszek wina.
— Nieśmiem ci tego odmówić.
Przy trąceniu się kieliszkami Loriot pytał chłopca:
— A ty co tutaj porabiasz w tej stronie miasta?
— Wracam z cmentarza, gdziem zanosił wieniec dziś, jako w rocznicę śmierci mej matki.
— To bardzo chwalebnie. Nie należy zapominać o zmarłych. Jakże... sprzedajesz jeszcze medaliki na wzgórzu Montmartre?
— Sprzedaję...