— Która mogła być wtedy godzina?
— Kilka minut po dwunastej w południe... godzina przyjścia pociągu z Marsylii.
— Zawiozłeś go pan wprost do Indyjskiego hotelu?
— Nie! najprzód kazał się zawieść na ulicę Lafiitte, do bankierskiego domu Rotszylda, gdzie bawił dość długo. Musiał mieć tam wiele interesów do uregulowania. Ów podróżny byłto mężczyzna lat około sześćdziesiąt mieć mogący, lecz zdrów i silny.
— A zatem kochany panie Loriot, ten podróżny którego wiozłeś natenczas do Rotszylda, a potem do Indyjskiego hotelu na ulicy Joubert, był właśnie tym, którego uwieziono, porwano, aby go zamordować według wszelkiego prawdopodobieństwa.
Stary woźnica pobladł z przerażenia.
— Co pan mówisz? — zawołał; — czy podobna?
— Mówię najczystszą prawdę.
— Osobistość, którą woziłem wtedy w mym fiakrze nr. 13, jest tą, którą zamordowano?
— Najmniejsza wątpliwość tu nie istnieje.
— A! do kroć piorunów! — zawołał z gniewem Loriot. — Tak więc mój numer 13, numer, który od tak dawna szczęście przynosił każdemu, sprowadził komuś tak straszną dolę! Otóż i mój fiakr zniesławiony!
— Uspokój się pan... To nie jest winą twojego fiakru, jeżeli on powiózł tego nieszczęśliwego w miejsce, dokąd go pchało przeznaczenie. Fiakr pański zostanie jak był uczciwym... nie traci on dobrej swej reputacyj. Lecz potrzebuję jeszcze kilka pytań zadać panu, panie Loriot, na które zechciej mi odpowiadać.
— Pytaj pan... na wszystko odpowiem, mimo, że stoję jak oszołomiony!
— Gdy zabrałeś tego podróżnego ze stacyi Lyońskiej drogi żelaznej, nie dostrzegłeś, czyli go kto nie śledził?
— Nic nie dostrzegłem... na honor!
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/790
Ta strona została przepisana.