Tu Loriot zatrzymał się.
— Kim... kim? — wołał Flogny gorączkowo.
— Zapomniałem nazwiska, ale to mniejsza, ponieważ resztę pamiętam.
— Kończ pan... mów jaknajprędzej!
— Misticot mówił dalej: Czyś pan nie był klownem w cyrku Fernando?
Flogny, zerwawszy się z krzesła, chwycił za ramię Loriota, wołając:
— On to powiedział?!
— Powtarzam panu jego własne wyrazy.
— I cóż na to odrzekł ów człowiek?
— Roześmiał się... Mylisz się pan — rzekł: — nie wiem, o kim mówisz.
— Kłamał! — zawołał agent, z blaskiem radości w spojrzeniu. — Ów towarzysz Eugeniusza Loiseau nie mylił się... on go poznał!
— Tak pan sądzisz?
— Jestem tego pewien! Ów łotr, do którego to mówił, był rzeczywiście klownem z cyrku Fernando, a to jego nazwisko, które pan zapomniałeś, ja je znam!
— Znasz je pan?
— Ów człowiek nazywał się Trilby.
Stary woźnica potrząsnął głową przecząco.
— Nie — rzekł — on się tak nie nazywał.
— Zatem Wiliam Scott.
— To... to! Wiliam Scott... to właśnie. Pamiętam to dobrze. To nazwisko wymienił Misticot.
— Panie Loriot... — zawołał agent z radością — pan mnie posunąłeś o krok naprzód w tej sprawie. Ów Misticot znał Scotta, może nam więc dopomódz w odszukaniu tego hultaja.
— Czekaj pan... czekaj! jeszcze nie skończyłem, mam jeszcze coś do powiedzenia.
— Mów pan... mów prędzej! Nie uwierzysz, z jakiem cię słucham zaciekawieniem!
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/796
Ta strona została przepisana.