— Skoro ów sprzedający mi powóz i konia odszedł — mówwił stary woźnica — kończyłem interes z Eugeniuszem Loiseau, ustanawiając liczbę i cenę weselnych powozów, i dla niego nawet ustąpiłem cośkolwiek. Wtedy Misticot, zaproszony, jako drużba na to wesele, prosił mnie, abym zachował dla niego ów powóz świeżo kupiony, by jadąc nim, mógł poprzedzić orszak powracający z kościoła naprzód zobaczyć, czy są w porządku nakrycia. I tak się też stało. W nadchodzącą sobotę odbyły się zaślubiny. Misticot, zabrawszy w swój powóz dwoje zaproszonych, sam usiadł na koźle obok woźnicy, gdzie pod dywanikiem, pokrywającym deskę, znalazł srebrny medalik.
— Srebrny medalik? — powtórzył agent gorączkowo.
— Tak... który to medalik stał się łatwym do poznania z przyczyny maleńkiej w pośrodku dziureczki, z tą wadą bowiem sprzedał go przed kilkoma dniami Misticot Wiliamowi Scott.
— Widzisz pan, że miałem słuszność, nie wątpiąc o tożsamości sprzedającego powóz z klownem z cyrku Fernando.
— Tak, to uderzające!
— Któż jest ten Misticot?
— Dzielny chłopak, sierota, uczciwy, odważny, pracowity, jak rzadko znaleźć. Czy pan wiesz, że on dwanaście naraz rzemiosł uprawia, aby zarobić na życie. Prawdziwe jego nazwisko jest Stanisław Dumay.
— Panie Loriot! ja muszę się z nim widzieć jaknajprędzej! Mam przekonanie, iż obok niego będę szedł w pełnem świetle. Gdzie on mieszka?
— Przy ulicy Flechier.
— Zawieź mnie pan na ulicę Flechier.
— Nie zastaniemy go w domu...
— Dlaczego?
— Spotkałem się z nim przed dwiema godzinami na rogu bulwaru Barbès... mówił mi, że wybiera się w podróż wieczorem.
— Gdzie... dokąd?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/797
Ta strona została przepisana.