Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

Napisała do swego uwodziciela, który jej żadnej nie dał odpowiedzi. Starała się z nim spotkać, mniemając, iż prośbą i łzami wzruszyć go zdoła. Nietylko, że pozostał głuchym na jej błagania, lecz zagroził, że policyjnym agentom przytrzymać ją każę, jeśli go prześladować nie zaprzestanie. Nieszczęsna, przestraszona tem, odeszła.
Do swej rodziny wracać jej niepodobna było, matka i ojciec wyklęli ją zapewne; wołałaby więc umrzeć z głodu, niż udać się do nich o pomoc.
— Wypędziliby mnie! — mówiła — zasłużyłam na to, skarżyć się nie mam prawa.
Ostatnie jej zasoby pieniężne zwolna się wyczerpywały. Do szwalni, gdzie wiedziano o jej nieszczęściu, również pokazać się nie śmiała. Szukała jakiejkolwiekbądź pracy, choćby najbardziej upokarzającej, i znaleźć jej nie mogła. Osłabione jej siły cięższych zajęć przyjąć jej nie dozwalały.
Nadeszła straszna czarna nędza. Do dni bez chleba spędzanych łączyły się noce bezsenne.
Pierś biednej matki, głodem wycieńczona, nie dostarczała dziecku pokarmu. Niemowlę widocznie niknęło; resztki pozostałego mu życia liczyć można było na godziny.
Boleść moralna w połączeniu z gorączką doprowadzały młodą kobietę do obłędu, w przystępie którego postanowiła życie sobie odebrać.
Po wyjściu od Pawła Gérard przebiegła szybko aleę Frochot i, jak gdyby chwilowo zgalwanizowana, mknęła ulicą Richelieu’go, płacem Karuzelu, aż ku wybrzeżom Sekwany, gdzie na most weszła.
Zatrzymawszy się tu, patrzyła przez kilka sekund w czarne nurty rzeki, płynącej pod sobą, w których odbijały się światła płonących na moście gazowych latarni.
— Przebacz mi, Boże! — szepnęła, wznosząc ręce w niebo — ukarz nędznika, który mnie zgubił... przekleństwo mu w ostatniej życia godzinie!
Most był pustym zupełnie, nikogo widać nie było.