Ach! wszystko to było skończonem już dla niej! Mąż ją uderzył brutalnie. Nie wrócił na noc do domu. Pozwolił się wypędzić z warsztatu...
Wiktoryna to zrozumiała, widząc pakiet z narzędziami, rzucony przezeń w kąt pokoju. Oddał się hulankom i rozpuście.
Ruina i straszna nędza przybywały przyśpieszonym krokiem, nic tych widm strasznych powstrzymać obecnie nie było w stanie!
Wszystkie złote marzenia, utworzone przez nią o małżeństwie, jak mgła się rozpłynęły. Niepodobna było zachować najmniejszego złudzenia... Loiseau był podłym nikczemnikiem!...
Wiktoryna jednak nie czuła jeszcze dla niego nienawiści. W głębi jej serca, na dnie ukryta, leżała myśl przebaczenia, chociaż nie godzien był tego.
— Będzie kiedyś żałował... — mówiła sobie. — Może natenczas przyjdzie prosić mnie o przebaczenie... i przebaczyłabym... zapomniała. Ach! gdyby tylko to nastąpiło!
I mimo wszystko, nie traciła nadziei.
Zasiadła do roboty bardziej dla zabicia czasu i łatwiejszego oczekiwania, niż pracy, ponieważ tak palce jej drżały, że kwiatów wiązać nie była w stanie.
Daremne, niestety, oczekiwanie...
Wiedzą już o tem nasi czytelnicy, że Eugeniusz Loiseau, uwieziony przez Pawła Béraud i Will Scotta, miał nie powrócić tej nocy, jak i poprzedniej.
Z nadejściem wieczora Wiktoryna rozpaczać poczęła.
Jak dnia poprzedzającego, wstrząsana gorączką i febrą, oczekiwała.
Brzask dzietny zabłysł, a ona jeszcze czuwała.
Wtedy to, owładnięta straszną rozpaczą, po raz pierwszy pomyślała o śmierci. Niedość jednakże jeszcze cierpiała i nie tak długo, by utrzymała się przy tej myśli. Wspomniała, że była młodą. Wspomniała, że przed zamążpójściem pracą
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/803
Ta strona została przepisana.