To wystarczyło, aby przywieść na pamięć wszystko Eugeniuszowi.
— Tak... tak... — wyjąknął — przypominam sobie... Ja znowu w domu nie nocowałem.
— Masz do tego prawo... Jest się mężczyzną, albo się nim nie jest!
Introligator czuł żal w głębi duszy, czuł się być zawstydzonym.
— Ale co na to powie Wiktoryna? — wyszepnął.
— Wiktoryna? — odrzekł Paweł szyderczo. — Oczekuje na ciebie, aby wyprawić ci scenę! Zbiera na twoje powitanie różne przezwiska... Miłe wyraziki: pijak, łotr, włóczęga, zły mąż, spadną gradem na ciebie. Dziękuję za powrót do domu, dla posłyszenia czegoś podobnego!
— A jednak ja potrzebuję zmienić bieliznę... — rzekł zcicha Loiseau, spoglądając na swą zbrukaną koszulę.
— Bieliznę? znajdziesz ją tutaj, mój chłopcze. Otwórz walizkę, stojącą tam w kącie, i wybierz sobie koszulę, którą zechcesz... Jest ich poddostatkiem. Wszak wiesz, że nasz przyjaciel tu przyjdzie, aby pójść z nami na śniadanie.
— A! on tu przyjdzie?
— Tak... Dziś urządzamy sławną ucztę. Pojedziemy do Joinvilile-le-Pont.
— Lecz Wiktoryna... — rzekł powtórnie introligator.
— Ach! przestańże raz, do dyabła! — krzyknął Paweł niecierpliwie. — Jesteś nieznośnym z tą Wiktoryna... Muśliny przecież dokończyć wczorajszej pohulanki... Nie obawiaj się... twa Wiktoryna nie urwie ci głowy!
Loiseau pochylił czoło w milczeniu. Pomimo wszystko, uczuwał wyrzuty sumienia.
— Nie pójdziesz więc do biura? — zapytał Pawła.
— Niema dziś dla mnie biura, zmieniłem obowiązek.
— Obejmujesz służbę u Verrièr’a?
— Tak.
— A odkąd ją pełnić poczynasz?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/813
Ta strona została przepisana.