— Wszakże to jest pałac pana Juliusza Verrière, bankiera? — zapytał.
— Tak... — odparł odźwierny.
— W tym pałacu mieszka zarówno siostra miłosierdzia?
— Tak panie, siostra Marya, ze Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo.
— Chciałbym się widzieć z siostrę Maryą... a na usprawiedliwienie mojej śmiałości dodam, iż chodzi tu o nader ważną sprawę.
— Przejdź więc pan dziedziniec i wejdź na schody frontonu, zkąd kamerdyner pana dalej poprowadzi.
To mówiąc, odźwierny pociągnął za dzwonek, oznajmujący czyjeś przybycie.
Flogny, stosując się do otrzymanego objaśnienia, minąwszy dziedziniec, wszedł na schody.
Kamerdyner już się tam znajdował, zapytując:
— Co pan sobie życzysz?
— Krótkiego widzenia się z siostrą Maryą.
— Siostra Marya jest w swoim apartamencie, lecz wątpię, by chciała przyjąć pana o tak spóźnionej porze.
— Zmuszony jestem koniecznie o to nalegać... W nader ważnej sprawie potrzebuję, by raczyła mi poświęcić kilka minut czasu.
— Racz więc pan powiedzieć swoje nazwisko.
— Nie mam zaszczytu być znanym siostrze Maryi... lecz chciej pan jej doręczyć tę moją wizytową kartę.
Służący, odebrawszy bilet od przybyłego, rzucił nań okiem, poczem z podwojoną ciekawością począł się w stojącą przed sobą osobistość wpatrywać.