— Sądzę... — rzekł do Verrièr’a, — iż wypada ci pomówić z tym człowiekiem, zanim go odeślesz do swej siostrzenicy.
Zdanie powyższe poparł znaczącem spojrzeniem, które bankier zrozumiał.
— Jak się nazywa ów agent? — zapytał.
— Oto jego karta.
— Flogny, inspektor policyjnych oddziałów, nr. 39, ulica François-Miron — czytał głośno Verrière. — Wprowadź tu tego człowieka — rzekł do kamerdynera.
Służący wyszedł.
— Zachowaj tę kartę... — wyszepnął Desvignes, a nadewszystko nie mieszaj się w żadnym razie. Trzeba się nam dowiedzieć, czego chce ów agent od siostry Maryi. Gdyby ci nie chciał powiedzieć, przywołaj tu swoją siostrzenicę, tym sposobem zmusimy ich do mówienia w naszej obecności.
Obawiam się... — wyjąknął Verrière. — Myśl, że policya znajduje się w mym domu, mrozi mnie do kości!..
— No... no! uspokój się... nie nabijaj sobie głowy strachami — mówił Desvignes. — Być może, że nic w tem nie ma tak dalece przestraszającego. Za kilka sekund będziemy wiedzieli, co mamy o tem sądzić.
Verrière, o ile zdołał, usiłował pokryć wzruszenie, przybierając pogodny wyraz twarzy.
Drzwi salonu otwarły się — wreszcie i kamerdyner wpuścił przed sobą agenta, który — wszedł z ukłonem, trzymając w ręku kapelusz.
Spostrzegłszy się nie wobec zakonnicy, ale naprzeciw dwóch mężczyzn, zatrzymał się zdumiony.
Bankier, przybrawszy zwykłą swoją powagę, postąpił kilka kroków na spotkanie przybyłego i zlekka kłaniając mu się, zapytał:
— Pan jesteś inspektorem policyi?
— Tak, panie.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/817
Ta strona została przepisana.