dyjskiego przez łotrów, którzy go zamordowali dla ograbienia z pieniędzy, jakie wiózł z sobą.
Desvignes okrył swoje oblicze nieprzeniknioną maską obojętności. Słuchał z roztargnieniem, jak gdyby mówiono o rzeczy nie obchodzącej go wcale.
Verrière chodził wielkiemi krokami po salonie, nie wiedząc sam prawie, co czyni.
— Lecz niepodobna, ażeby Stanisław Dumay został wmięszanym w tę straszną zbrodnię? — ozwała się zakonnica.
— Nikt go też nie posądza o to bynajmniej — rzekł agent; — lecz on może nam wskazać ślady morderców.
— Co?... on... ten mały chłopiec... to dziecię?
— Tak, moja siostro.
— Zkąd... w jaki sposób?
— Zbrodniarzów tych ja znam z nazwiska... on jeden zna ich osobiście.
Arnold zadrżał. Zdawało mu się, iż stalowy nóż gilotyny dotyka jego głowy.
— Szczęśliwy traf poprowadził mnie dziś do miejsca, gdzie wszystko odkrytem zostało... Odnalazłem powóz, który służył do porwania Edmunda Béraud. Między deskami tegoż w dniu zaślubin Eugeniusza Loiseau Misticot znalazł medalik, w którym szczególna skaza dała łatwo poznać człowieka, jakiemu go sprzedał, jednemu właśnie z tych podejrzanych łotrów, których nazwiska są mi wiadome, a osobiście znanych Misticotowi. Było ich trzech działających w tej sprawnie.
Niech tylko pochwycę dwóch pierwszych, łatwo mi przyjdzie ująć trzeciego.
„Do obecnej chwili błąkaliśmy się pośród ciemności, bez żadnych wskazówek, skazani na zupełną bezczynność — mówił dalej — ponieważ nie wiedzieliśmy, gdzie ich odnaleźć. Dziś światło nam zabłysło. Po widzeniu się z Misticotem będę mógł pójść do moich naczelników i powiedzieć im: „Trafiliśmy na ślad... Trzymamy ich w ręku!“
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/823
Ta strona została skorygowana.