Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/825

Ta strona została skorygowana.

I odeszła.
— Ach! ja nieszczęśliwy!... — zawołał agent z dźwiękiem żywej rozpaczy. — Czuć, że się już wątek ma prawie w ręku... że można rozpocząć działanie, że dość wyciągnąć palce, aby pochwycić i przytrzymać obu morderców... i widzieć to wszystko niknące przed sobą... Ach! to na honor, przyprawić może o utratę zmysłów! Kto wie, czyli ten chłopiec powróci... Gdzie szukać go potem na ślepo? Zwłoka i zwłoka... Czas stracony... Ha! to prawdziwie piekielna sprawa!...
I rozgniewany, zniechęcony, Flogny chciał wybiedz z salonu.
Arnold podszedł ku niemu.
— Źle się pan wziąłeś do tej sprawy — rzekł, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Źle się wziąłem? — powtórzył agent, zdziwiony tą interwencyą.
— Tak. Stanisław Dumay, o ile sądzę, należy do stowarzyszenia misyj religijnych, do którego i siostra Marya zarówno należy. Przepisy nakazują jej absolutne milczenie we wszystkiem, co dotyczy tegoż misyjnego stowarzyszenia. Udałeś się pan do tej, która bez zgwałcenia przepisów, nie mogła na pańskie pytanie odpowiedzieć. W gruncie rzeczy pan jednak się nie mylisz. Stanisław Dumay wyjechał rzeczywiście dziś wieczorem z Paryża na rozkaz siostry Maryi.
Verrière patrzył na Arnolda Desvignes z kompletnem oszołomieniem, daremnie odgadnąć usiłując, jaki mógł być cel zmyślenia przezeń tej fantastycznej historyi.
Flogny pochłaniał chciwie wyrazy Arnolda.
— I pan wiesz, dokąd siostra Marya wysłała Misticota? — zapytał.
— Tak... Traf mi pozwolił to poznać.
— Zechceszże mi pan to wyjawić?
— Nie mam powodu ukrywania przed panem, a nawet mam rzeczywisty obowiązek powiadomienia cię o tem, ponie-