— Nie żądaj odemnie wyjaśnień... a nadewszystko nie dozwól ogarniać się przestrachowi — rzekł Desvignes, ściskając drżącą rękę swego wspólnika. — Powiedz mi czy masz przy sobie pieniądze?
— Pieniądze? — powtórzył Verrière.
— No tak... pieniądze w pugilaresie... Ja bowiem mam przy sobie tylko kilka luidorów.
Bankier dobył z Kieszeni pugilares.
Arnold, pochwyciwszy go, otworzył i wyjął zeń trzy bilety tysiąc frankowe.
— To wystarczy... — rzekł. — Uspokój się... Nie dozwalajże objawiać się zmieszaniu na swojem obliczu. O mnie zarówno się nie obawiaj, gdybym był nieco dłużej nieobecnym. Muszę się wydalić i czuwać nad naszą wspólną, niebezpieczną nieprzyjaciółką.
— Moją siostrzenicą? — Tak... siostrą Maryą... Bądź zdrów, a raczej dowidzenia.
I nie zważając na zapytania jakie mu chciał zadać Verrière, Desvignes wyszedł do przedpokoju, gdzie wziąwszy kapelusz i okrycie, opuścił mieszkanie bankiera.
Na najbliższej stacyi powozów, wskoczył do fiakra, mówiąc woźnicy:
— Dwadzieścia franków, jeżeli w kwandrans przyjedziesz na plac Bastylii.
Po czternastu minutach szalonej jazdy, połączonej z niebezpieczeństwem stratowania przechodniów, powożący zarobił dwadzieścia franków. Arnold natenczas biegnąc raczej, niż idąc, udał się do swego mieszkania na bulwar Beaumarchais’ego, jakie dotąd dla siebie zachował.
— Noc była głęboka.
— Zabójca Edmunda Béraud powiadomił odźwierne, iż wyjeżdża z Paryża, lecz, że za powrotem zapłaci jej za nadzór swego mieszkania.
Wszedłszy do siebie, zapalił świecę, a otworzywszy szafę wyjął z niej ubiór podróżny w jaki się przyodział, włożył
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/828
Ta strona została przepisana.