Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/839

Ta strona została skorygowana.

Właściciel podszedł ku chłopcu, a widząc go stojącego z walizką w ręku, zapytał:
— Pan zapewne życzy znaleźć pokój? — zapytał.
— Tak... pokój i śniadanie, bom bardzo głodny.
— Śniadanie zastawiamy przy ogólnym stole, o jedenastej.
— Dobrze... zgadzam się na to, lecz chciałbym przedtem czemś się pożywić, dla wzmocnienia sił.
— Każę panu natychmiast coś podać... Pan zapewne przepędzi dni kilka w Blévé?
— Prawdopodobnie.
— Obiorę więc panu stosowne mieszkanie. Dwa pokoje z widokiem na plac, na pierwszem piętrze, są zajęte w tej chwili, lecz będą wolnemi dziś po południu. Może pan tymczasem zechce się umieścić w pokojach od dziedzińca, a wieczorem zmienić mieszkanie?
— Nie, koniecznie mi potrzeba pokojów od strony placu.
— Wszystko więc da się ułożyć. Hej! Ludwiku! — zawołał na posługującego.
Przybiegł chłopiec.
— Zaprowadź tego pana pod numer drugi... — rzekł właściciel, a potem dodał: — Teraz idę się zająć pierwyszem śniadaniem dla pana.
Misticot poszedł za służącym.
Pokój pod numerem drugim był obszernym i dostatecznie umeblowanym. Szerokie okno, przysłonięte frankami, wychodziło na dziedziniec i stajnie. Tuż pod tem oknem znajdował się dach wozowni, zajmując przestrzeń około piętnastu metrów długości.
Służący, wskazawszy, gdzie znajdowały się potrzebne toaletowe przedmioty, wyszedł i wrócił do sali restauracyjnej, gdzie właściciel kładł nakrycie dla nowoprzybyłego.
W tej właśnie chwili Trilby wszedł do sali.
— Umieściłeś naszego młodego podróżnego pod drugim numerem? — pytał oberżysta służącego.
— Tak, panie.