Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/840

Ta strona została skorygowana.

Trilby zrozumiał, że tu chodziło o Misticota.
— Ohciałbym dostać pokój dla siebie... — rzekł.
— Bardzo dobrze... Pan tu zabawi kilka dni?
— Tak sądzę.
— Ludwiku, zaprowadź pana pod czwarty numer. Pan jesteś zapawne komisyonerem handlowym?
— Tak.
— Mam przygotować śniadanie?
— Ma się rozumieć.
— Przy ogólnym stole będzie na jedenastą godzinę.
— Dobrze... Tymczasem daj mi pan kieliszek absyntu.
— Zaprowadzę pana do jego pokoju... — rzekł posługujący.
I zaprowadził Trilbego pod numer czwarty, przyległy do tego, jaki zajmował Misticot.
— Masz pan sąsiada — rzekł do młodego chłopca, — który tylko co przybył. Zapewne nawet jechaliście panowie jednym pociągiem, z różnicą, iż on przyjechał omnibusem, a pan pieszo przyszedłeś.
— Być może... Czy to okno od mego pokoju na plac wychodzi?
— Nie, panie... Na podwórze.
Służący odszedł i wrócił do sali, gdzie ukazał się Arnold Desvignes.
Właściciel hotelu pospieszył na jego spotkanie.
— Co pan sobie życzysz?
— Jedna duża pokój... — odpowiedzi Arnold łamanym, niemieckim akcentem.
— Ach! pan jesteś niemcem! — zawołał właściciel hotelu... — Mogę z nim mówić w jego ojczystym języku... posiadłem go gruntownie.
— Ja mówi francuska tak dobrze, jak moja własna.
— Pan tu zabawi dni kilka?
— Ja... ja!