— Ludwiku! — zawołał gospodarz; — zanieś pakunki pana Rével do jego zwykłego pokoju pod 19-ym numerem.
— Natychmiast, panie.
— A pańscy artyści gdzież są, panie Revel?
— Zostawiłem ich w Loches. Przyjadą drogą żelazną przez Tours jutro wieczorem. Będę miał czas pojechać do Amboise, porozumieć się z miejscową władzą o pozwolenie na przedstawienia. W Amboise chciałbym je rozpocząć w niedzielę. Potrzeba mi zatem będzie od jutra wieczorem siedem łóżek dla moich artystów i dwa obiady na znanych panu warunkach.
— Dobrze.
— Gdybym wypadkiem nie powrócił jutro z Amboise, skoro moi artyści przybędą, reżyser, który z nimi przyjedzie, przedstawi ich panu. Abym tylko, przejeżdżając przez las Amboise, nie spotkał którego z tych dzikich zwierząt Pezona... Ja, który grywam rolę Żoka, gdybym został napadniętym przez prawdziwego goryla... To byłoby zabawne... na honor! A możeby się przebrać za Żoka, jadąc w tę podróż? — dodał aktor, śmiejąc się głośno. — Małpa, widząc we mnie swego współbrata, przejśćby mi spokojnie pozwoliła. Lecz doskonałą masz czekoladę, mój gospodarzu... — dodał, popijając. — No!, a teraz idę uporządkować moją toaletę i złożyć wizytę panu merowi. Następnie pójdę do drukarni zamówić afisze i wrócę tu o jedenastej na śniadanie. O której godzinie wyjeżdża pociąg kuryerski do Amboise?
— O trzeciej... Staniesz pan na piątą w Amboise.
— Dobrze. Ludwiku! daj klucz od dziesiątego numeru.
— Oto jest, panie Revel.
I Żoko, małpa brazylijska, zniknął w podskokach, jak gdyby już znajdował się w skórze zwierzęcia, jakie miał wjrót0e przedstawiać.
Misticot, ukończywszy swe pierwsze śniadanie, wyszedł z zamiarem przechadzki po mieście.
Trilby podniósł się, aby pójść dalej, gdy jeden rzut oka
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/847
Ta strona została przepisana.