Słyszałeś pan i pojmujesz, iż niepodobna mi obiadować dziś z tobą. Muszę biegnąć natychmiast do prefektury, powiadomić się o tem, co zaszło.
— Rozumiem to dobrze... — odparł stary woźnica — w innym czasie wynagrodzimy to sobie. Siadaj pan do mego fiakra, zawiozę cię do prefektury, a następnie wrócę do siebie na ulicę de Moines.
We dwadzieścia minut później Flogny wysiadał z powozu przed biurem policyi.
Mimo, że katastrofa nastąpiła rano, wszystko było tu jeszcze w największem zamięszaniu.
Koledzy Flognego zapełniali korytarze, krążąc jak pszczoły wokoło ula. Jeden z komisarzów do spraw sądowych, wyznaczony do prowadzenia śledztwa, wywoływał ich jednego po drugim.
— Trzeba czekać... — pomyślał agent. — Otóż wypadek śmierci podwójnie dla mnie fatalny, nie będę mógł prawdopodobnie wyjechać tej nocy.
— Nie mylił się w tem przypuszczeniu. Dopiero około dziesiątej wieczorem wywołano jego nazwisko!
— Nie spodziewałem się zobaczyć tu dziś ciebie, Flogny — rzekł mu komisarz do spraw sądowych.
— Dlaczego, panie komisarzu?
— Przerzucając codzienne notatki naszego biednego naczelnika, tak ogólnie żałowanego, dowiedziałem się, żeś otrzymał pewną kwotę pieniędzy na prowadzenie śledztwa w sprawie przy ulicy Joubert, a mając obok tego upoważnienie do działania, sądziłem, żeś już wyjechał.
— Miałem właśnie wyjechać, lecz posłyszawszy wypadkiem o tem nieszczęściu, przybiegłem tu co żywo.
— Jakże ci idzie śledztwo w tej sprawie?