— Dość dobrym... Lecz zdaje mi się, że idąc pieszo, spóźnić się możemy na pociąg — rzekł Flogny.
— Ja utrzymuję przeciwnie. Wyszedłszy ztąd o dziesiątej, będziemy mieli trzy godziny czasu przed sobą. Gdybyś wszelako pan wołał jechać, gospodarz każę nam zaprządz konie do powozu, jak to proponował.
— Nie! wolę iść pieszo... Razem powędrujemy.
— Pojadę zabrać moją torbę myśliwską i okrycie — rzekł komisant handlowy.
— A ja powiadomię gospodarza, iż nie będę tu nocował.
Delvignes wyszedł z kawiarni, a Flogny zbliżył się do kontuaru.
Arnold pobladły, zmieniony, pochylił się ku Trilbemu, szepcząc mu zcicha.
— Zginęliśmy, jeżeli natychmiast stanowczo działać nie będziemy. Weź klucz i wejdź do swego pokoju. Ja zaraz tam przyjdę.
Tu obaj wspólnicy zniknęli jeden po drugim.
Flogny wróciwszy, siadł obok Misticot’a.
— Pozostaje mi — rzekł — podziękować ci za objaśnienia, jakich mi użyczyłeś, mój młody przyjacielu. Kiedyż powracasz do Paryża?
— Nic nie wiem, panie... Zależy to od wielu ważnych okoliczności, a nie od mej woli.
— Prawdopodobnie będę potrzebował twojej pomocy w tej sprawie. Oto mój adres: Ulica François-Miron, nr. 29. Zapisz to sobie i chciej mnie powiadomić o swoim powrocie.
— Najchętniej to uczynię.
Wszedł Delvignes.
— Jestem na pańskie rozkazy — rzekł zwracając się do Flogne’go; wyjdziemy skoro pan zechcesz. Wszak nic nie nagli, mamy jeszcze wiele czasu przed sobą.
O kwandrans na jedenastą, wyszedłszy obaj z hotelu, udali się drogą w kierunku Amboise.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/878
Ta strona została przepisana.