Pod osłoną wielkich drzew były klown z cyrku Fernando, zrzuciwszy w oka mgnieniu z siebie skórę małpy i maskę, przywdział zwyczajne ubranie, poczem, zapakowawszy skórę goryla, zabrał ją z sobą i obaj z Arnoldem udali się w drogę.
Była już północ, gdy przybyli do hotelu, którego bramę zastali zamkniętą.
Trilby podszedł ku bocznym drzwiom, wychodzącym na podwórze i znalazł je tylko na klamkę zamkniętemi.
— Pójdź! — rzekł do Arnolda — wrócimy tą samą drogą którą wyszliśmy.
Minąwszy ostrożnie dziedziniec, spostrzegli drabinę, ustawioną przy ścianie, a sięgającą dachu. Wszedłszy po niej do pierwszego piętra, wskoczyli przez otwarte okna do swoich pokojów.
Desvignes, zapaliwszy świecę, zaczął przeglądać przedmioty, zrabowane u nieszczęśliwego Flogny.
Trilby otwierał wytrychem drzwi pokoju komedyanta Revel, wkładając tamże w skórzany kuferek skórę goryla, w jakiej ów aktor odegrać miał dnia następnego „Żoka, czyli małpę brazylijską.“ Uskuteczniwszy to, zapukał do drzwi Arnolda, który mu je otworzył natychmiast.
— Jestem kontent z ciebie — rzekł wspólnik Verrièra, podając mu rękę. — Majątek twój zapewniony... Pozostaje ci tylko zgładzić Misticota, a droga stanie przed nami otworem.
— Dopełnij, co pozostaje jeszcze do zrobienia... Licz na mnie.
— Rachuję też, jak na siebie samego. Jutro wyjadę.
— Wracasz do Paryża?
— Tak.
— Dlaczego tak prędko?
— Dłuższa ma nieobecność mogłaby wzbudzić podejrzenia. Zresztą, potrzebuję rozciągnąć nadzór nad zakonnicą.
— Pozwolisz mi udzielić sobie jedną radę?
— Owszem... jeśli jest dobrą, wypełnię ją bez wahania.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/883
Ta strona została przepisana.