Niezadługo potem siostra Marya wychodziła z parku, udając się ścieżką w stronę probostwa.
Kościół był pustym zupełnie, skoro przybyła. Sędziwy proboszcz z Malnoue odprawiał mszę o siódmej godzinie. Na kilka minut przed siódmą kapłan, przybywszy do kościoła, spostrzegł siostrę Maryę, a zbliżywszy się, rzekł do niej:
— Przybyłaś, siostro, zapewne na kilka dni do zamku swojego wuja, pana Verrière?
— Tak, ojcze.
— Z panną Anielą?
— Z nią razem... Towarzyszyłaby mi do kościoła, gdyby nie była cierpiącą...
— Cóż jest temu biednemu dziecku?
— Wielkie zgryzoty sprowadziły chorobę... szczęściem niebezpieczeństwo minęło.
— Cieszę się z tego i wkrótce przybędę do zamku dla odwiedzenia pana Verrière wraz z córką.
— Będziesz, mój ojcze, zawsze tam mile widzianym.
— Zobaczymy się jeszcze po mszy, ma siostro?
— Tak... jeśli, ojcze, pozwolisz. Radabym złożyć ci niektóre zwierzenia... prosić o pewną drobną przysługę...
— Oczekuj mnie więc na probostwie... Znajdziesz tam mą starą służącą, Magdalenę. Ja wkrótce przybędę.
— Dobrze, mój ojcze.
Wiemy już, jakiego rodzaju zwierzeń zakonnica pragnęła udzielić sędziwemu proboszczowi z Malnoue, jak wiemy zarówno, o co chciała go prosić ze względu wysyłanych do siebie listów.
Pewien, że siostra Marya nie mogłaby inaczej postąpić, jak w duchu czynienia dobrze, proboszcz zgodził się chętnie na oddanie jej tej małej przysługi co do listów, na jego nazwisko adresowanych, i przyrzekł wyznać otwarcie, jakie sprawi na nim wrażenie Arnold Designes, gdyby za swoją bytnością spotkał go w zamku.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/890
Ta strona została przepisana.