— Na trzeciem piętrze, drugie drzwi po prawej — odpowiedziała kobieta, nie patrząc na przybyłego.
— Czy jest w domu?
— Nie wiem... pójdź pan zobacz.
Scott, wszedłszy na trzecie piętro, spostrzegł na drzwiach bilet wizytowy z nazwiskiem „Flogny.“ Wróciwszy do Arnolda Desvignes, złożył mu sprawozdanie z tego, co zaszło.
— A więc idźmy do mieszkania Flognego... — rzekł wspólnik Verrièra.
— W jaki sposób tam wejdziemy?
— Mam klucz...
— A jeśli on wróci, podczas gdy będziemy u niego?
— Nie wróci... Wyjechał w podróż daleką.
Irlandczyk zrozumiał, co to znaczyło.
— Idźmy więc... — rzekł. — Ty idź naprzód, lecz zwolna i cicho. Stara odźwierna nie zwróci na ciebie uwagi. Nie zatrzymuj się aż na trzeciem piętrze... Ja będę tuż szedł za tobą.
Tak też uczynili.
Po upływie pięcia minut obaj stanęli przed drzwiami mieszkania Flognego.
Arnold, dobywszy klucz z kieszeni, otworzył nim zamek, a przepuściwszy Scotta przed sobą, wszedł, a następnie potarł zapałkę, od której rozpalił świecę, stojącą na stole.
W ciasnym, małym pokoiku, służącym za jadalnię, znajdował się tylko stół, szafka i cztery krzesełka, na pierwszy rzut oka nie zawierające żadnego papieru.
Arnold ze Scottem przeszli do jadalni.
— Baczność!... — zawołał Scott półgłosem — nie czyńmy hałasu. Cienkie, jak widzę, jest tu przepierzenie, mogą słyszeć w sąsiedniem mieszkaniu, co mówimy.
W rzeczy samej, szmer przyciszonej rozmowy dobiegał obecnych.
Scott, zapaliwszy lampę, stojącą nad kominkiem, pasta-
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/896
Ta strona została przepisana.