wił ją na stole, służącym zarazem za biurko, na którym leżało kilka książek, atrament, pióra i podręcznik.
Arnold, otworzywszy ów konotatnik, znalazł go próżnym.
— Do czarta! — zawołał — gdzież to zwierzę ukryło swoje papiery? A! otóż komoda... Przepatrz szufllady.
Były klown cyrkowy spełnił rozkaz, lecz bezskutecznie.
Wspólnik Verrièra zatrzymał się przed biurkiem starożytnego kształtu, mówiąc:
— No! z pewnością je tu znajdziemy.
— Być może, ale do otworzenia zamku brakuje nam klucza.
— Nie możnaż i bez tego sobie poradzić?
— W jaki sposób? Włamanie skompromitowaćby nas mogło — odrzekł Scott. — Mieszkający obok dosłyszeliby hałas, powzięli podejrzenia.
— A jednak ja muszę wiedzieć, co się tam znajduje.
— Ileż mi czasu pozostawiasz na przetrząśnienie tego biurka?
— Do jutra wieczorem.
— Nie siedźmy tu zatem dłużej. Zmykajmy... a jutro na ulicę Tivoli dostarczę ci papiery, które poznać pragniesz.
Scott zgasił światło i wyszli oba, tak, iż odźwierna nie zauważyła wcale ich obecności w tym domu.
Znalazłszy się na ulicy, dwaj łotrzy się rozłączyli.
Po wstrząsającej scenie między Joanną Desourdy a żoną Eugeniusza Loiseau, ta ostatnia, złamana znużeniem, zgryzotą i nękana dreszczem febrycznym, zmuszoną była położyć się się do łóżka.
Zamiast jednakże uspokojenia, febra się zwiększyła i we dwie godziny później biedna Wiktoryna leżała bez zmysłów,