— Ja zabieram klucz z sobą — rzekł komisarz do odźwiernej, zamknąwszy mieszkanie. — Gdyby pan Loiseaa wróciwszy, chciał wejść, powiedz ma pani, ażeby przyszedł do mnie do biura.
— Uczynię to z przyjemnością, panie komisarzu. Ten hultaj zasługuje, aby mu ostre słowo prawdy powiedziano.
Spędziwszy dwa dni w Joinville-le-Pont w towarzystwie Pawła Béraud i Wiliama Scott, mniemanego burgundczyka, Loiseau w stanie najzupełniejszego ogłupienia, wrócił w poniedziałek rano do Paryża z dwoma swoimi kolegami.
Scott pożegnał ich obu przy winceńskiej drodze żelaznej, mówiąc:
— Do jutrzejszego widzenia!
Béraud śpieszył się do objęcia swych obowiązków w biurze Verrièra.
Loiseau, oszołomiony pijaństwem, w jakiem od sześciu dni pozostawał bez przerwy, kompletnie pozbawiony był przytomności umysłu.
— Co ja z sobą pocznę, jeśli mnie oba opuścicie? — mruczał, zwracając się do Pawia Béraud.
— Nie wrócisz przecież, spodziewam się, do domu? — rzekł Paweł.
— Nie chciałbym... a jednak... Potrzebuję moich rupieci, nie chciałbym ich pozostawić przy ulicy de Fleurus.
— Wiktoryna cię zatrzyma... wyjść ci nie pozwoli... — odrzekł nowomianowany urzędnik domu Verrière i Spółka.
— Niech się poważy odezwać... dałbym ja jej odpowiedź!
W usposobieniu, w jakiem znajdował się obecnie Loiseau, uważał Paweł, iż innej rady nie było.
— Zakończ z nią raz... — rzekł. — Staw się odważnie, pomnij, żeś przecie mężczyzną. Sprzedaj sprzęty, ot! jak ja zrobiłem, rozdziel pieniądze i rozejdźcie się z sobą.
— Dobrze... zrobię to zaraz dziś, bezzwłocznie.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/900
Ta strona została przepisana.