— Proszę odebrać pokwitowanie, panie Loiseau — mówił gospodarz, wręczając takowe introligatorowi. — Mimo, że to mnie nie obchodzi, pozwól sobie jednak powiedzieć dwa słowa: Źle skończysz, jeśli nie zmienisz swego postępowania...
— Zachowaj pan te nauki dla siebie — zawołał introligator. — Pomówimy o tem wszystkiem kiedyś... w przyszłości. Tymczasem powiadamiam pana, iż jestem u siebie, pan nie masz nic do mnie, skoro zostałeś zapłaconym. Proszę wyjść!
Widząc, iż ze strony takiego nicponia, obelgi jedynie mógł otrzymać, właściciel odszedł, a za nim odźwierna.
— Masz mi pan jeszcze trzysta osiemdziesiąt franków dopłacić — rzekł Loiseau do kupca. Wydam panu na ogólną sumę pokwitowanie. Wyłączam sobie tylko to zawiniątko — dodał, wskazując na pakiet, zawierający jego warsztatowe narzędzia, oraz, jak mówiłem, bieliznę i ubranie.
Po odebraniu pieniędzy i wydaniu pokwitowania Loiseau wyszedł, ścigany pogardliwym wzrokiem lokatorów, a przebiegłszy ulicę de Bucy, zażądał dla siebie pokoju w tym samym hotelu, gdzie mieszkał Paweł Béraud.
Otrzymawszy takowy, złożył w nim swoją walizkę i udał się do zakładu pod Srebrnym czopem. Potrzebował odurzenia.
Grał więc w karty i pił zapamiętale.
Około siódmej wieczorem przyszedł tam Paweł wprost z biura, ciekawy dowiedzieć się, co zaszło pomiędzy Eugeniuszem a Wiktoryną.
Loiseau był na w pół pijanym.
— Cóż było? — zapytał.
— Co było... skończone! — odrzekł introligator.
— Co... jakto?
— Co... rozłączenie, mój stary. Zrobiłem jak ty, zwinąłem mój bazar.
— Brawo! A Wiktoryną?
— Wiktoryną w szpitalu.
Paweł podskoczył zdumiony.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/905
Ta strona została przepisana.