— W szpitalu Wiktoryna? — powtórzył, bledniejąc. — To niepodobna!
— Mówię ci prawdę... Zdaje się, że dostała swoich ataków nerwowych i komisarz policyi wyekspedyował ją do szpitala. Otóż pozbyłem się łatwo kłopotu. A co?
Paweł Béraud niezaprzeczenie był równie nikczemnym, podłym i okrutnym, jak Loiseau, mimo to czuł oburzenie, słysząc introligatora wyrażającego się w ten sposób o swojej żonie.
Chwila ta jednak trwała jak mgnienie błyskawicy. Pomyślał sobie, że im bardziej Loiseau okaże się nikczemnym względem Wiktoryny, tem więcej on będzie miał widoków powodzenia.
— Byłeś w szpitalu, widziałeś się z nią? — zapytał.
— A tożbym głupstwo uczynił! Rozłączenie nastąpiło i rzecz skończona! Jestem kawalerem... Nie mówmy o tem więcej, a raczej idźmy na obiad. Ja dziś ugaszczam was... Mam pieniądze!
Opuściwszy dwóch tych godnych siebie łudzi, powróćmy do Blévé.
Dyliżans, kursujący pomiędzy Amboise a Blévè, wychodził z Amboise o w pół do czwartej rano, jak o tem wiedzą czytelnicy. Bardzo często spóźniał się on o kilka minut, a niekiedy nawet o kwadrans.
Pięciu podróżnych jechało nim obecnie.
Konduktor, spędziwszy w karczmie niedzielę, znajdował się w nader wesołem usposobieniu.
Wyśpiewywał głośno, towarzysząc swej pieśni trzaskaniem z bicza. Konie szły szybko i wkrótce powóz wtoczył się do lasu.
Nagle szkapy, zwolniwszy bieg zaczęły objawiać niepokój, strzygąc uszami i wyrzucając oddech gwałtownie.
— Wio... hej! leniwce... — wołał konduktor, smagając je biczem — dalejże naprzód!
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/906
Ta strona została przepisana.