Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/917

Ta strona została przepisana.

Po kilku minutach biurko agenta Flognego zostało ustawionem w gabinecie wspólnika Verrièra. Stangret, który pomagał je wnosić, oddalił się.
— A cóż... nie jestżem słownym, pryncypale? — zapytaj posłaniec, w którym czytelnicy zapewne oddawna poznali Wiliama Scott. — Wszak to dopiero południe?
— Godzien jesteś najwyższej pochwały! — rzekł Desvignes. — Ciekawym jednak, w jaki sposób zdołałeś wynieść to biurko?
— W sposób najprostszy w świecie! — Tu Will Scot opowiedział znane nam już szczegóły. — Przyniosłem wszystko, co trzeba, do otwarcia tego zamku bez włamania — mówił dalej, dobywając z kieszeni pęk kluczów różnych rozmiarów. — Czart chyba wdałby się w tę sprawę, gdybym pomiędzy niemi nie znalazł takiego, któryby się nadał.
— Próbuj... — rzekł Desvignes.

XIII.

Will Scott wprowadzał w zamek cztery klucze kolejno bez skutku. Pięty nareszcie, obróciwszy się, otworzył zamek i klapa biurka opadła.
Masy najróżnorodniejszych papierów napełniały w nieładzie szufladę.
— Zostaw mi ten klucz i odejdź... — rzekł Arnold do swego wspólnika. — Nie chcę, aby obecność twoja tu u mnie zwróciła uwagę mej służby. — Gdybym się chciał z tobą widzieć, wiem, gdzie cię odnaleźć.
— Nie masz żadnej wiadomości od Trilbego?
— Jak nateraz, żadnej.
Irlandczyk, zebrawszy kołdry i sznury, wyszedł, a wrzuciwszy to wszystko w wózek, pociągnął z nim w stronę ulicy Geoffroy-Lasnier.