— Nienawiść graniczy niekiedy z miłością — wyszepnął ksiądz z uśmiechem.
— Nie! nie mów tego, księże proboszczu, zaklinam! — Mimo to, powtarzam, me dziecię, mam to silne przekonanie, iż z mężem, jak pan Desvignes, byłabyś zupełnie szczęśliwą.
— Mów raczej, proboszczu, najnieszczęśliwszą z kobiet! — wyjąknęło dziewczę, zalewając się łzami. — Tak! gdyby mnie zmuszano do tego związku, wstąpię raczej do klasztoru.
— Uspokój się moje dziecię, proszę cię o to — rzekł kapłan. — Nie będę już bronił dłużej pana Desvignes... Nie będę usiłował przekonywać cię, przyszłość wszelako okaże, iż miałem słuszność w tym razie.
Verrière z Arnoldem, wyszedłszy z zamku, szli w stronę winnicy.
— Spiskowały obie przeciwko mnie, gdyśmy przybyli — rzekł Arnold do swego wspólnika.
— Domyśliłem się tego i słyszałeś, co powiedziałem.
— Bardzo to było zręczne... Lecz wierzaj mi, że siostra Marya jest niebezpieczną.
— Nie zaprzeczam, temu...
— Jest to żmija, która śmiertelnie ukąsić mnie pragnie.
— Czyliż nie można przyłamać jej żądlą?
— I na to czas przyjdzie... Cierpliwym być trzeba.
— Wzbroniłeś mi zapytywać siebie, mój Arnoldzie. Byłem posłuszny. A jednak potrzebuję koniecznie zyskać od ciebie w niektórych rzeczach objaśnienia.
— Cóż takiego chcesz wiedzieć?
— Jakie zlecenie poruczyła moja siostrzenica temu Misticotowi, na ślady którego z taką uprzejmością naprowadziłeś policyjnego agenta?
— Siostra Marya chce koniecznie w przeszłości mojej odnaleźć coś takiego, coby ci nie pozwoliło oddać mi ręki panny Anieli. Misticot jest jej wysłańcem w tym celu. Stara się dokładnie w tym celu przetrząsnąć mą przeszłość. Pojmujesz?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/927
Ta strona została przepisana.