Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/944

Ta strona została przepisana.

— Mnie ocalić, zobelżając tych, którzy nie są winnymi? — zawołała panna Verrière. — Nie! nie, kuzynko, nie przyjęłabym nabytego za taką cenę ocalenia! Mój ojciec nie jest zdolnym do popełnienia zbrodni, ręczę za niego w tym razie, jak za siebie samą! Nienawidzę Arnolda Desvignes, nienawidzę go z całych sił moich, lecz ta nienawiść nie czyni mnie dlań niesprawiedliwą. Słyszałam, jak opowiadał szczegóły swojego życia... Jego wyrazy posiadały dźwięk prawdy... On nie kłamał!
— Bronisz go?
— Czemu nie? Nienawiść, jaką dla niego uczuwam, nie zaślepia mnie bynajmniej. Misticot, jestem pewną, przyniesie nam dowód, że ten człowiek mówił prawdę, i uniknę przynajmniej wstrętu na mysi, żem wzbudziła miłość w mordercy!
— Gdyby Desvignes okazał się człowiekiem bez skazy, najlepsza twa broń skruszyłaby się w twem ręku.
— Co to znaczy? Potrafię walczyć, by zachować się dla człowieka, którego kocham.
— Czy jednak staniesz się silniejszą w tej walcę?
— Tak, nieodmiennie. Desvignes panuje absolutnie nad moim ojcem; on rządzi, rozkazuje, mój ojciec jest posłusznym, lecz gdyby nawet i oba złączyli się przeciw mnie, nie zdołają skruszyć mej woli. Ni jeden, ni drugi znaglić mnie nie zdoła do złamania raz uczynionej przysięgi. Zniosę wszelkie cierpienia, najsroższe bóle, nawet tortury, gdyby było trzeba, a nie chybię raz powziętemu postanowieniu.

XVIII.

— Biedne, ukochane dziecię — odparła zakonnica: — nie pojmujesz więc, że za najwyższą cenę, za cenę nawet własnego mojego życia radabym ci oszczędzić prowadzenia tej, tak nierównej walki!