dzieć. Jadę do pewnego domu handlowego dla załatwienia nader ważnej sprawy.
— Pan jesteś komisantem handlowym?
— Tak, i agentem od ubezpieczeń na życie.
— Ach! jak to dobrze... — zawołał Misticot. — Po ukończeniu interesów pan wracasz do Paryża?
— Będzie to zależało od listu dyrektora mego towarzystwa, funkcyonującego pod nazwą „Jeneralnej kompanii międzynarodowych ubezpieczeń.“ Być może, iż mi wypadnie jechać do Anglii.
— Do którego z miast?
— Prawdopodobnie do Portsmouth, lub Plymouth.
— To dziwne!
— W czem... dlaczego?
— W tem, iż w takim razie razem odbywalibyśmy podróż.
— A! więc pan jedziesz do Anglii?
— Tak... do Plymouth.
— Miasto, do którego jeżdżę prawie corocznie i dość, długo tam przebywam.
— Zatem pan znasz wiele części świata?
— Bardzo wiele.
— Znasz pan zakłady Patersona?
— Doskonale! Bracia Paterson są bardzo bogatymi amerykanami, dzielni ludzie, posiadający liczne kopalnie. Ubezpieczyłem na życie młodszego z tych braci. Pan do nich jedziesz?
— Tak... A gdyby panu wypadła również podróż do Plymouth, miałbym przyjemność jechania z nim razem.
— I mnie byłoby również przyjemnie, upewniam — rzekł Trilby, myśląc w duchu jednocześnie:
„Będęż potrzebował jechać wraz z nim aż do Anglii? Pomiarkuję się co do tego w Cherbourgu.“
Czas szybko ubiegał. Nadeszła godzina odjazdu.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/953
Ta strona została przepisana.