Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

Na honor! jakem Misticot... jest to nazwa, jaką mi nadano, jakem Misticot, powtarzam, słysząc o tem wszystkiem, można nabrać nielada apetytu. Zkąd tyle potraw i tak wykwintnych? Czy w cyrku Fernando dają dziś przedstawienie na wasz benefis?
— Być może... — odrzekł Scott z uśmiechem.
— W takim razie fundujcież mi choć pół butelki białego wina, do tego ot! ostatniego kęsa chleba z serem.
— Zgoda... na pół butelki... trącimy się z tobą.
Właściciel restauracyi kazał przynieść dwa kieliszki piołunówki i pół butelki białego wina.
Obaj anglicy trącili się z młodym chłopcem, poczem Trilby, uderzając go w ramię, zawołał:
— Podobasz mi się... ty, mały! Jesteś znawcą... Potrafiłeś mnie ocenić pod skórą niedźwiedzia!... Radbym dla ciebie coś zrobić... Tymczasem, za twoje zdrowie!
— Na którą godzinę ma być przygotowane śniadanie? — pytał restaurator.
— Na jedenastą.
— Będzie gotowem.
— W Salonie morderców?
— Tak... rozkaż pan położyć tam trzy nakrycia.
Gospodarz poszedł do kuchni wydać rozkazy.
— Panie Trilby... — pytał wyrostek — powiedz mi pan, proszę, ile też zarabiasz w cyrku Fernando?
— Sto osiemdziesiąt franków miesięcznie.
— E! to mało... — odrzekł Misticot; — z podobnej pensyi nie mógłbyś często urządzać uczt, podobnych do dzisiejszej... W każdym jednak razie zarabiasz więcej odemnie... Prawda, żem ja obecnie komarem... Skoro wyrosnę... zostanę człowiekiem, zobaczycie natenczas!
— Czemże ty się trudnisz teraz?
— Ba! — odrzekł chłopiec — mam trzydzieści sześć rzemiosł!