Obudziwszy się po półgodzinnym spoczynku, ubrał się z pośpiechem i wyszedł zobaczyć morze, którego nie znał wcale.
Przybywszy na wybrzeże, stał tam blisko godzinę, pochwycony zachwytem nad tym tak wspaniałym, a całkiem, nowym dla siebie widokiem.
Z trudnością oderwawszy się odeń, wrócił do hotelu Angielskiego.
Znalazł Trilbego w jadalni, siedzącego przy butelce wina, a tak zatopionego w czytaniu dziennika, że me zauważył wejścia Misticota.
Chłopiec, roześmiawszy się, uderzył go po ramieniu.
Trilby podniósł głowę.
— A! to ty... — zawołał — czytam tu właśnie artykuł, który zarówno nas obu interesuje.
— Cóż piszą?
— Donoszą o pewnym podróżnym, z którym jedliśmy śniadanie i obiad w Blévé, w hotelu Kupieckim, a który w niedzielę wieczorem udał się do Amboise w towarzystwie drugiego podróżnego, z jakim pan rozmawiałeś w sali tegoż hotelu.
— Chodziłożby tu o pana Delyigne? — pytał Misticot zdumiony.
— Tak właśnie... Nazwisko to powtarzają dziś wszystkie dzienniki. Nie wiesz pan, kim był ów drugi podróżny?
— Wiem... odrzekł podrostek. — Ów drugi był członkiem paryskiej policyi. Przybył do Blévé, ażeby widzieć się zemną.
— Z tobą? — wymruknął Trilby, udając zdziwienie i spoglądając na chłopca z nieufnością.
— Bądź pan spokojnym... ja nie należę de policyi — odparł Misticot. — Ów człowiek, którego widziałem natenczas po raz pierwszy w życiu, przybył, żądając odemnie niektórych objaśnień.
— I udzieliłeś mu je pan?
— Bezwątpienia.
— No! otóż nie zaniesie on ich tym, którym pragnął dostarczyć.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/960
Ta strona została przepisana.