— Cóż mu się stało? — zawołał chłopiec z obawą.
— Wypadek niezwykle dziwny, przerażający!
— Cóż takiego?
— Został wraz z drugim podróżnym, Delvignes, pożartym przez dzikie zwierzęta, zbiegłe z menażeryi Pezona...
— Pan żartujesz... — zawołał Misticot — to nieprawda... To być nie może.
— Czytaj więc... — rzekł Trilby, wskazując artykuł w dzienniku — a zobaczysz, czy ja żartuję.
Chłopiec chciwie przebiegał dziennik oczyma, a w miarę czytania bladł coraz bardziej.
— Jakaż śmierć straszna! — wyjąknął, skończywszy czytanie.
— Widocznie śmierć tych dwóch ludzi pognębia pana — rzekł Trilby — mimo, że nie byłeś ich przyjacielem.
— Z pewnością. Podobna katastrofa najobojętniejszego przerazić jest w stanie. — To mówiąc, podrostek myślał sobie: — Śmierć Flognego prowadzi zniweczenie rozpoczętych przezeń poszukiwań. Możnaby sądzić, iż szatan wziął w swą specyalną opiekę morderców Edmunda Béraud i że ci, którzy ich śledzą, są naprzód już potępionymi. Kto wie, czy teraz na mnie kolej nie przyjdzie? Lecz mimo wszystko, dążyć będę prosto do celu. Dowiem się, dowiedzieć się muszę, czy Arnold Desvignes z ulicy des Tournelles jest tymże samym Arnoldem Desvignes z Blévé, wspólnikiem Verrièra. Przedewszystkiem jednak muszę powiadomić siostrę Maryę o wypadku, nastąpionym w lesie Amboise.
— Smutne to, bezwątpienia... — rzekł Trilby. — Wogóle jednak tak pana, jak mnie, zbliska to nie obchodzi. Ci nieszczęśliwi już zmarli... wieczny im przeto odpoczynek. Nie myśląc o nich, myślmy raczej o sobie.
— Tak... tak... — odparł Misticot z roztargnieniem.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/961
Ta strona została przepisana.