Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/962

Ta strona została przepisana.
XXI.

— Otóż, według mego przewidywania — ciągnął dalej Irlandczyk — otrzymałem list od dyrektora naszego towarzystwa.
— I jedziesz pan do Anglii? — pytał Misticot.
— Tak... co mnie niezmiernie cieszy. Odebrałem rozkaz udania się do Plymouth, dokąd właśnie pan Jedziesz, i gdziebym mógł przedstawić cię panom Paterson... Lecz...
— Lecz co? — pytał podrostek.
— Sądziłem zrazu, iż niepodobna nam będzie jutro zrana wylądować z Plymouth, ponieważ kursujący tamże parowiec wypływa pojutrze dopiero. Traf jednak dozwolił mi spotkać jednego z moich przyjaciół, żeglarza, właściciela statku, na którym przewozi towary między Cherbourgiem a wschodniemi wybrzeżami Anglii. Odpływa on dziś wieczorem o szóstej godzinie i przystaje w zatoce Plymouth. Przyobiecał zabrać mnie, którą to propozycyę chętnie przyjąłem. Możebyś i pan korzystał z tej sposobności?
— Korzystałbym najchętniej, czy jednak pański przyjaciel zechce zabrać o jednego pasażera więcej?
— Skoro ja o to prosić go będę, zabierze pana.
— A kiedy przybylibyśmy do Plymouth?
— Jutro, równo z brzaskiem dnia.
— To pozwoliłoby mi zyskać czterdzieści osiem godzin, obecnie, gdy czas jest dla mnie tak drogim. Proś więc pan swojego przyjaciela, niech mnie zabierze.
— Dobrze... wszakże muszę pana uprzedzić o pewnej okoliczności.
— O czem takiem?
— Mój przyjaciel trudni się nieco kontrabandą.
— Co mnie to obchodzi?
— Z tej przyczyny będziemy musieli przedsiębrać wiele ostrożności przy wylądowywaniu... a nawet znajdą się do zwalczenia i trudności, być może...