— Zapalić latarnię! — rozkazał Dickson — spojrzeć na busolę.
Światło natychmiast zabłysło na przodzie statku.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał kontrabandzista.
— Płyniemy na wschód... — ozwał się głos majtka, stojącego przy busoli.
Dickson nacisnął ster, zmieniając kierunek statku, i nic więcej słychać nie było, jak tylko świszczenie wichru przez liny i plusk fal wokoło okrętu.
W kabinie Misticot z Trilbym położyli się na dwuch hamakach; kajutę oświetlała lampka wisząca, której światło nie przenikało na zewnątrz.
Okienka kabiny szczelnie były zamknięte.
Trilby zdawał się spać. Misticot, leżąc z otwartemi oczyma, wsłuchiwał się w harmonijny szum wichru i fal.
— Chciałbym być marynarzem... — myślał sobie. I wyobraźnia wiodła chłopca w fantastyczne podróże marzeń.
Nagle wyrwanym został ze swych dumań gwałtownem zwolnieniem biegu statku. Przyśpieszone kroki dały się słyszeć na pokładzie.
Trilby zerwał się, udając ze snu przebudzonego.
— Która godzina? — zapytał.
— Północ... — odrzekł Misticot, spojrzawszy na zegarek.
— Znajdujemy się na morzu od szóstej. Wkrótce przybędziemy.
Otwarto drzwi kabiny. Majtek w nich się ukazał.
— Możecie panowie wyjść na pokład — zawołał — wszak-że proszę nie czynić hałasu i mówić cicho. Wpływamy do zatoki Plymouth.
Irlandczyk wyszedł z Misticotem.
Dickson przy sterze posadził jednego z majtków w swojem następstwie.
— Zgasić latarnię! — zawołał, spojrzawszy na busolę i kartę żeglugi. — W ciągu godziny będziemy na pięćset metrów od skalistego wybrzeża.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/970
Ta strona została przepisana.