Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/978

Ta strona została przepisana.
XXIV.

Robert był jednym z owych faktorów, stręczycieli pieniężnych interesów, jednym z tych ludzi o giętkiem sumieniu, a umyśle płodnym w różnego rodzaju środki i wybiegi.
Posiadając rozległy klientelę, pracował, zbierając majątek, jakiemi się dało sposobami.
Kilku młodych ludzi, pożółkłych, wychudłych, siedziało przy stolikach w obszernym przedpokoju, gryzmoląc na stemplowym papierze, a dalej, w gabinecie, spoczywał na wygodnym fotelu pan Robert, mężczyzna lat około pięćdziesięciu, niski, łysy, otyły, w złotych okularach, ubrany w elegancki szlafrok i aksamitną, błękitną, złotem haftowaną czapeczkę.
Agostini, przesławszy mu swój wizytowy bilet przez jednego z piszących w przedpokoju młodzieńców, został natychmiast przyjętym.
— Komuż i czemu zawdzięczam przyjemną pańską wizytę, kolego? — zapytał Robert, uchylając błękitnej czapeczki.
— Złą panu przynoszę wiadomość... — odrzekł Agostini. — Znałeś pan zapewne Flognego, inspektora policyi?
— Jaknajlepiej... i to oddawna. Miałożby go spotkać coś groźnego?
— Rzecz najsmutniejsza w świecie... umarł!
— Umarł? — zawołał Robert.
— Tak... wśród najstraszniejszych okoliczności. Czytaj pan... To mówiąc, Agostini podał koledze dziennik paryzki, powtarzający artykuł o wypadku w lesie Amboise.
— Straszne... przerażające! — zawołał Robert przeczytawszy, poczem zapytał: — Jakiż wszelako interes możesz pan mieć w powiadamianiu mnie o tej, tak okropnej śmierci i zkąd wiesz, że znałem tego biednego Flognego?
— Ztąd, że miałem z nim interesa, poufne stosunki.