— Ha! widzę, iż pan nie znasz mej matki — zawołał de Nervey. Uparta, jak muł... Skoro raz powie: „nie“, nic zmusić jej nie jest w stanie do zmiany postanowienia.
— Gdyby jednakże który z pańskich przyjaciół podjął się wyjednać u niej to zezwolenie...
— Który z moich przyjaciół?
— Tak... naprzykład pan Haltmayer?...
Posłyszawszy to nazwisko, Jerzy zarumienił się, a potem zbladł nagle.
— Dlaczego Haltmayer, nie inny? — wybąknął zcicha.
— Ponieważ on bardziej niźli ktokolwiekbądź, znalazłby zasadę, niezłomną zasadę, do przekonania pani de Nervey.
— Nie rozumiem pana... — zawołał Jerzy z widocznem pomieszaniem.
— Na seryo pan mnie nie rozumiesz? — pytał włoch szyderczo.
— Tak mi się zdaje.
— To źle się panu wydaje. Nie zmuszaj mnie pan, bym ci to jaśniej wytłumaczył; rozumiesz mnie bowiem doskonale!
— Haltmayer jest nieobecnym w Paryżu, a nawet we Francyi... — rzekł de Nervey.
— Przeciwnie, on jest w Paryżu, jest we Francyi. Spotkałem go wczoraj u jednego z moich kolegów, którego pan znasz być może, mianowicie u niejakiego pana Robert, przy ulicy des Martyrs.
Jerzy otarł czoło potem zroszone, chwiejąc się cały.
— Tenże sam Robert — ciągnął dalej Agostini — w obecności Haltmayera dał mi dwa weksle... Pan wiesz, o czem ja mówię.
De Nervey przerażony wyciągnął ręce błagalnie ku Agostiniemu.
— Milczenie... na Boga, milczenie... — wyszepnął ze drżeniem.
— A! zrozumiałeś mnie pan więc... — odrzekł włoch — nie wątpiłem o pańskiej inteligencyi, panie wicehrabio. Te
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/988
Ta strona została przepisana.