Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/990

Ta strona została przepisana.

— Jutro zobaczę się z matką... pomyślę nać tem... — rzekł Jerzy.
— Nad czem pan będziesz rozmyślał... skoro tu panu jedno tylko wyjście pozostaje? Dlaczego więc do jutra rzecz tę odkładać?
— Dobrze... zatem zobaczę się z matką dziś wieczorem. Wołałbym rozsadzić sobie czaszkę kulą w tej chwili, niźli mieć świadków podobnej rozmowy. O! bądź pan spokojnym, uczynię wszystko, co trzeba, i powiem to, co powiedzieć należy.
— Użyj pan, jakich chcesz, środków, to pana wyłącznie obchodzi. Pamiętaj tylko, że skutek pomyślny otrzymać potrzeba i że to nie może przewlekać się długo. Jutro pan mi przyniesiesz odpowiedź swej matki. Musi ona być zadawalniającą... pamiętaj pan o tem.
— Przyjdę jutro do pana... — wyszepnął Jerzy i wyszedł, chwiejąc się jak człowiek pijany.
— Sprawa już jakby załatwiona! — rzekł Agostini, zacierając ręce. — Zostaniesz pani wicehrabiną de Nervey... — dodał, zwracając się do Melanii.
— Niewielki zaszczyt wzamian za ławę sądową i galery — odpowiedziała, wzruszając ramionami.
— Lecz nadewszystko — ozwał się Fryderyk Bertin, jako praktyczny dzisiejszy młodzieniec — nie zapomnijcie o zabezpieczeniu czterechset tysięcy franków dla mojej kuzynki.
— Bądź pan spokojnym... mamy to na pamięci.
— Jesteś pan dzielnym finansistą — zawołał Fryderyk, powtórnie zwracając się ku Agostiniemu. — Wysoce poważam cię i cenię.
— Czyni mi to zaszczyt... — odrzekł włoch, przygryzając usta, aby utrzymać minę poważną, poczem uścisnąwszy rękę Melanii, dotknął końcami palców grubej dłoni Fryderyka i wyszedł z ulicy de Monceau.
Znalazłszy się na chodniku, Jerzy de Nervey przystanął, dyszący, jak pół obłąkany.