Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/991

Ta strona została przepisana.

Dobywszy machinalnie chustkę z kieszeni, przyłożył ją do ust i spostrzegł na białem płótnie dużą krwawą plamę.
— Do pioruna! — zawołał — jestem więc bardzo chory! Lecz jakiż piekielny zbieg okoliczności... Czyż mogłem przewidzieć, że to zwierzę, ów Haltmayer, powróci tak prędko i że ta cała sprawa tak zły obrót weźmie? A jednak miałem sposobność naprawić to wszystko. Zobaczywszy go, trzeba było powiedzieć:
„Mój dobry, poczciwy, znalazłszy się w ciężkiem położeniu, popełniłem szaleństwo, naśladując twój podpis, głupstwo chwilowe... ty to rozumiesz... Zapłacę ci to gotówką...“
„I byłoby wszystko poszło gładko.
„Obecnie jest już zapóżno... I otóż znalazłem się w rękach tego nikczemnego lichwiarza! Jakiż interes jednak mieć on może w tem, abym zaślubił Melanię. Ot! co mnie zaciekawia!
„Złączyli się przeciw mnie i trzymają... tak... pochwycili, trzymają!
„Sąd... — mówił dalej po chwili — nie... nigdy w życiu! Wolę już zaślubić Melanię, a zresztą jest to jedyny sposób do uregulowania mojej pozycyi. Matka musi mi na to zezwolić.
„Na czterysta tysięcy franków, zabezpieczonych kontraktem, ów łotr Agostini pożyczy nam dwieście tysięcy. Przyobiecał to i dotrzyma słowa. To poprowadzi nas do otrzymania, niezadługo sukcesja, bo życie matki widocznie skraca się z dniem każdym.“
Mówiąc to, ów nędznik, torturowany obawą sądu, a razem i cierpieniem fizycznem, szedł w stronę ulicy Miromesnil.
Na schodach spotkał się z wychodzącym właśnie doktorem.
— Pan wracasz od mojej matki? — zapytał Jerzy.
— Tak, panie hrabio.
— Jakże się ma dzisiaj?
— Jednakowo.