Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/992

Ta strona została przepisana.

— To nie odpowiedź. Chciałbym dokładnie wiedzieć, co pan sądzisz o stanie jej zdrowia?
— Nie kryję przed panem, iż grozi jej niebezpieczeństwo. Spokój jedynie absolutny, tak fizyczny, jak i moralny, może przedłużyć jej egzystencyę. Powtarzam panu, staraj się oddalać od niej wszelki smutek, wszelką zgryzotę. Nagły cios jaki, wzruszenie, zabiłyby ją napewno!
— Dziękuję, doktorze, będę się starał ściśle zastosować do twych poleceń.
Rozstawszy się z lekarzem, Jerzy udał się na pierwsze piętro, do apartamentów, zajmowanych przez panią de Nervey.
— Czy mama może mnie przyjąć? — zapytał pokojówki.
— Tak sądzę, panie... Pójdę oznajmić, że pan wicehrabia przybył.
Oznajmienie synowskiej wizyty wywołało uśmiech na blade usta hrabiny. Rozkazała go natychmiast wprowadzić. Jerzy wszedł.
Drabina leżała wsparta na szeslongu, jak wówczas, gdy przedstawiliśmy ją czytelnikom w owej wstrętnej scenie z jej synem, owem wyrodnem dzieckiem, które omal, ze nie zabiło tej biednej kobiety. Od dnia tego widziała go hrabina zaledwie pięć razy, cierpiąc niewypowiedzianie nad jawną obojętnością niewdzięcznika, matka bowiem kocha sercem matki, jakiekolwiekbądź byłyby błędy jej dziecka.
Wicehrabia wszedł, usiłując nadać swej twarzy wyraz głębokiej tkliwości. Zbliżywszy się do chorej, rzekł, całując jej rękę:
— Spotkałem właśnie doktora, kochana mamo. Oznajmił mi, iż twoje zdrowie znacznie się polepszyło, że nawet zupełnie jest dobrze...
— Doktór mówił to zapewne dla twego uspokojenia — odpowiedziała hrabina. — Mimo to czuję w rzeczy samej, iż od dni kilku wzmocniły się nieco me siły.
— A bicie serca?
— Rzadziej przychodzi i mniej gwałtownie.