Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/993

Ta strona została przepisana.

— Co dowodzi, że doktór się nie omylił. Otóż jesteś, mamo, na drodze do zupełnego wyzdrowienia i może będziesz mogła bez utrudzenia wysłuchać mnie przez kilka minut?
Pani de Nervey znała dobrze swojego syna. Jego słodko-obłudne zachowanie się, nie wróżyło jej nic dobrego.
— Jeżeli mi nie udzielisz jakich przykrych wiadomości — odpowiedziała — wysłucham cię napewno bez utrudzenia.
— Sądzę, iż nie weźmiesz tego, mamo, za rzecz przykrą, że chcę pomyśleć o mojej przyszłości.
— Gdybyś o niej myślał poważnie, byłabym nad wyraz szczęśliwą. O! gdybyś był wcześniej zwrócił na to uwagę, nie byłbyś nadszarpnął tak swego zdrowia! Nie pozostawiłbyś po za sobą tylu opłakanych wspomnień. Zresztą, lepiej późno niż nigdy. A więc, cóż mi masz nowego do powiedzenia? Cóż postanowiłeś?
— Postanowiłem raz zakończyć me kawalerskie życie!...
Pani de Nervey wzdrygnęła się żywo.
— Ależ przy takim stanie zdrowia, czyliż to uczynić podobna? — wyszepnęła smutno.
— Jakto, czy podobna? — zawołał, rzuciwszy się, Jerzy. — Szukasz więc, matko, pozorów, aby mnie wstrzymać od ożenienia?
— Bynajmniej... Oddawna już na to powinieneś się był zdecydować. Wtedy przyszłoby ci to z łatwością i zdrowie twoje zostałoby ocalonem.
— No... zdaje mi się, że na to wszystko jest czas jeszcze?
— Lecz któryż z ojców rodziny... zastanów się... który zechce dać swą córkę człowiekowi, co zniszczył swe zdrowie i roztrwonił przez rozpustę majątek? A ty, biedne me dziecię, właśnie takim jesteś. Ojciec, któryby cię obecnie przyjął za zięcia, byłby chyba szalonym!
— Przyznam, że to wszystko, co mówisz, mamo, w tej chwili, nie jest dla mnie pochlebnem...
— Być może, któż jednak powie ci prawdę, jeśli nie własna twa matka?