— Sądzisz więc, iż niepodobnaby mi było znaleźć żony dla siebie?
— Tak... obawiam się tego...
— Uspokój się więc, proszę... Nie będzie ro tak trudnem, jak się wydaje. Taką kobietę też odnalazłem.
— Pani de Nervey zadrżała.
— Jakto, uczyniłeś już wybór? — pytała z obawą.
— Tak.
— Jest-że ona ładną?
— Bardzo ładną... a nawet i bez tego, mamo, pojmujesz...
— Młoda?
— W moim wieku mniej więcej...
— Bogata?
— A! co to... to nie.
— Gdyby brak majątku był tu jedyną przeszkodą, przyklasnęłabym temu.
— Wiem, że i rak, mamo, przyklaśniesz... zezwolisz... jesteś rak dobrą.
— Kochasz tę młodą dziewczynę?
— Gorąco!
— I jesteś przez nią kochanym?
— Są powody, które mi pozwalają w to wierzyć.
— A jestżeś pewnym, iż zostaniesz przez jej rodziców przyjętym?
— Bezpożyteczna obawa. Jest ona wolną... Nikt sprzeciwić się nie może temu małżeństwu.
— Z zacnej pochodzi rodziny?
— Zdaje się, do pioruna!... ponieważ ta jej rodzina jest naszą rodziną... — zawołał Jerzy z ten większą bezczelnością, im bardziej czuł zbliżającą się chwilę rozwiązania.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/994
Ta strona została przepisana.