Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/997

Ta strona została przepisana.

— Nieszczęsny! cóżeś uczynił, ażeby ów honor miał zostać zachwianym?!
— Popełniłem szaleństwo... za które ty, matko, winnaś być odpowiedzialny, ponieważ byłaś tego przyczyną.
Hrabina łkała.
— Ja... ja? — szeptała.
— Tak... ty... rzecz prosta — mówił dalej nędznik pastwiąc się bezlitośnie nad tą biedną kobietą. — Potrzebowałem pieniędzy... gwałtownie ich potrzebowałem. Prosiłem cię o nie... dać mi ich nie chciałaś... Wtedy, przyciśnięty koniecznością, sfałszowałem podpis mojego przyjaciela i weksel zdyskontowałem... Otóż rzecz cała... Czyjaż w tem wina?
Usta pani de Nervey drgały nerwowo, żaden dźwięk jednak przez nie nie wybiegł. Głos uwiązł jej w gardle.
Nikczemny matkobójca mówił dalej:
— Otóż więc popełniłem szaleństwo. W chwili obecnej te sfałszowane weksle znajdują się w rękach lichwiarza Melanii Gauthier i widzisz we mnie ofiarę oszustwa, spełnionego pomimo woli. Ci ludzie, matko, są od nas silniejszymi. Jeżeli więc nie zaślubię Melanii, jeżeli na to moje z nią ożenienie nie udzielisz mi swego zezwolenia i nie zapewnisz aktem czterystu tysięcy franków, jako posagowej sumy Melanii, zawezwą mnie przed sąd, a ztamtąd ześlą na galery... mnie... wicehrabiego de Nervey... To byłoby okropnem, haniebnem! Należy tego uniknąć za jakąbądź cenę.
Nieszczęsna matka wydała jęk głuchy. Zdawało się jej, iż ziemia zapada się pod jej stopami. Aby się utrzymać na nogach, chwyciła się palcami wychudłego ramienia swojego syna.
Jej twarz, dotąd marmurowo blada, nagle stała się purpurową, rysy konwulsyjnie zadrgały, oczy zdawały się wychodzić ze swej oprawy.
— Przekleństwo tobie! przekleństwo! — wyjąknęła zcicha.
Strumień krwi, trysnąwszy z jej ust, oblał twarz syna, ręce jej bezwładnie się osunęły i padła bez życia na podłogę.