Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/998

Ta strona została przepisana.

Jerzy, zimnym potem zroszony, cofnął się z przerażeniem nad nagłem rozwiązaniem tego, naprzód zresztą przewidzianego dramatu. Wzrok jego nie mógł się oderwać od tego ciała, leżącego w bezwładnej skamieniałości.
Po kilku minutach, odzyskawszy przytomność, zbliżył się do trupa, a przyklęknąwszy, położył rękę na lewej stronie jego piersi.
Serce to bić już przestało.
Jerzy się podniósł.
— Umarła!... — wyszepnął. — Otóż jestem wolny... umknę przed sądem, ponieważ nic mi teraz nie przeszkodzi zaślubić Melanii. — Poczem, przybrawszy wyraz głębokiego wzruszenia, poskoczył ku drzwiom, wołając z całych sił: — Na pomoc... ratunku! matka umiera!
Na owo wezwanie przybiegła pokojówka, wydając okrzyk przestrachu na widok krwią oblanej hrabiny, leżącej bezwładnie na kobiercu.
Jerzy załamywał ręce, wołając:
— Na pomoc! ratunku... matka umiera! Doktora, prędko doktora!
Służba, wezwana temi krzykami, powybiegała na ulicę i w parę minut przyprowadzono doktora, który jedynie tylko niestety mógł stwierdzić zgon zmarłej, nastąpiony w piorunujący sposób, skutkiem anewryzmu serca.
O siódmej wieczorem Jerzy dzwonił do drzwi Agostiniego przy ulicy Paon-blanc.
Włoch otworzył mu, zapytując:
— No! jakże się udało?
Jerzy wskazał czarną, szeroką krepę na kapeluszu.
— Pani hrabina umarła? — zawołał agent, udając zdziwienie.
— Tak... Nie istnieją więc już dla mnie groźby... Przygotuj pan zatem weksle... zapłacę je, a następnie zaślubię Melanię, jeżeli tego będzie żądała.