— Więc pozostańmy tu... Nie opuszczę cię ani na chwilę, a widząc mnie zawsze, nie znajdziesz powodów do zazdrości...
— Sądzisz, że na to pozwolę? — coby świat o tobie powiedział, gdybyś zamieszkał w domu swej kochanki?...
— Nikt się nie dowie, okryjemy się tajemnicą...
— Świat wie wszystko... szczególniej zaś to, co się tajemnicą okrywa!... Twoje zniknięcie samo zwróciłoby ogólną uwagę, staranoby się odkryć kryjówkę i w tydzień czasu, cały Paryż dowiedziałby się, że panna Lizely przywłaszczyła sobie hrabiego de Nancey... Zresztą za długo już mówiono o mnie: „kochanka lorda Sudleya.“ Jestem córką barona Lizely i nie chcę by* mówili o mnie teraz:, kochanka hrabiego de Nancey.“ Dość już wstydu zniosłam!...
— Więc czego żądasz? — jęknął Paweł.
— Powtarzam ci, dość już cierpiałam...
— Lecz poszukajmy sposobu, aby wszystko pogodzić...
— Dobrze, poszukajmy...
Pan de Nancey wsparł głowę na dłoni i myślał przez chwilę, lecz nic nie znalazł.
— Ja mam projekt! — zawołała Blanche po namyśle. — Pozory zostaną zachowane...
— Mów prędko — przerwał Paweł.
— Musisz zmienić obecny tryb życia, tak niegodny człowieka, noszącego twoje nazwisko... Musisz powrócić do domu i zbliżyć się do żony...
— Zbliżyć się do żony? — powtórzył Paweł.
— Dla formy jedynie — odparła Blanche z uśmiechem. — Mówiłam, że trzeba zachować pozory... Wszystko co przekracza granice przyzwoitości, wstręt we mnie budzi... Zdobywszy w oczach świata miano wzorowego męża, przedstawisz mnie żonie i zostaniemy przyjaciółkami... Będę jej powiernicą, wtedy o zazdrości nie będzie mogło być mowy, ona mi się będzie zwierzała, a jeśli mnie zdradzisz, to choć zamilczy o tem, ja na jej twarzy wyczytam radość, i będę wiedziała czego się trzymać... Oto mój plan... cóż ty na to?
Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/107
Ta strona została przepisana.