P. de Nancey zadrżał. Resztki poczucia honoru i delikatności, które zachował w duszy, wstrętną mu czyniły tę komedję. Oburzył się na myśl, że Małgorzata zostaćby mogła przyjaciółką panny Lizely.
— Wahasz się! — krzyknęła Blanche, marszcząc czoło, a oczy jej rzuciły błyskawice gniewu. — Bywaj zdrów — nigdy nie ujrzysz mnie więcej!... Powstała i podeszła do drzwi pewnym krokiem. To wystarczyło, by uśmierzyć chwilowy bunt w umyśle Pawła.
— Nie waham się! — zawołał — stanie się jak zechcesz!...
— Więc zgoda! — odparła panna Lizely... A teraz, daj mi dowód przywiązania, działając szybko... Jeszcze dziś wieczór powrócisz do Montmorency... Co do naszego poznania z hrabiną, obmyśl sposób... Mogę jej być przedstawioną jako wdowa i twoja krewna...
— Dobrze, wdowa, moja krewna — rzekł hrabia — tak będzie najlepiej... Podejmuję się reszty...
W godzinę potem p. de Nancey opuszczał Ville-d’Avray, a panna Lizely zostawszy sama, zawołała z uśmiechem na ustach:
— Zdaje mi się, że zostanę pomszczoną!...
Jak wiemy już, Paweł rzadko bywał w Montmorency. Zaledwie godzinę czasu spędzał tam co tydzień, i Małgorzała byłaby pędziła zycie pustelnicy, gdyby nie codzienne niemal odwiedziny pana de Nangés.
Młoda kobieta z radością witała gościa, obecność Jego przynosiła jej ulgę w cierpieniu moralnem, uważała go za najlepszego przyjaciela, nie domyślajac się, jakie uczucia żywił dla niej w sercu.