Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Nigdy dotąd hrabina de Nancey, nie wyjeżdżała Koleją do Paryża. — Cóż ją popchnąć mogło do tak niezwykłego czynu?...
Gdy między służbą podobne pytanie zostanie rzuconem, odpowiedź nie wypadnie na korzyść chlebodawcy.
W Montmorency od pewnego czasu krążyły pogłoski w przedpokojach i garderobach o częstych odwiedzinach barona de Nangés i względach hrabiny dla młodzieńca.
W wilję dnia tego René nie przybył, lecz przyniesiono list z Paryża.
Kamerdyner zestawiał okoliczności, słuchany ciekawie przez resztę służby.
— Teraz osądźcie sami... — kończył.
Sąd wydany przez ten areopag, łatwy jest do odgadnięcia.
Jeden z lokai szczerze oddany i dobrze płacony przez pannę Lizely, mając sobie zostawione szczegółowe wskazówki przez tę ostatnią, — zrzucił pośpiesznie liberję, a wdziawszy własne ubranie, pośpieszył wślad za hrabiną do Paryża:
Szpieg łatwe miał zadanie, Małgorzata nie ukrywała się wcale. Na stacji zaraz wsiadła do dorożki i kazała się zawieźć na plac Vintimille, gdzie mieszkał René de Nangés.
Ścigający wiedział, co chciał wiedzieć, nie mniej jednak uczepił się za powozem, chcąc sprawdzić, jak długo potrwają odwiedziny.
Gdy Małgorzata zniknęła w głębi kamienicy, on zbliżył się do woźnicy i wcisnął mu sztukę złota do ręki.
— Pan płacisz za pasażerkę? — zapytał ździwiony woźnica.br> — Nie płacę za nikogo — robię ci prezent i tyle... — odparł dumnie zagadnięty.
— Robisz mi pan prezent? Ach! a za co?...
— Chcę wiedzieć twoje nazwisko?...