Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Któż u djabła mógł się spodziewać, że ta mała hrabina tu się znajduje? Co z tego wyniknie?... Widzę czarne plamy na horyzoncie...


Na wpół przytomna Małgorzata wsiadła do czekającej dorożki i śledzona w dalszym ciągu przez szpiegującego lokaja, powróciła do stacji kolei.
Powróciwszy do domu zamknęła się w swoim pokoju i zaczęła rozmyślać nad strasznemi słowami, które wyszły z ust barona de Nangés.
— A więc zdradzano ją pod własnym jej dachem!... — Hrabia, kochanek panny Lizely, sprowadził ją do domu żony!... To odkrycie oświeciło ciemności, w których błąkała się dotąd Małgorzata. Teraz wiedziała już, co było powodem obojętności męża dla niej, pogardy mniemanej kuzynki, podróży do Normandji i tysiące innych okoliczności, do których dawniej hrabina nie przywiązywała żadnego znaczenia, a które dziś, jasno się jej przedstawiały.
Więc zdrada była dowiedzioną. Gniew, obrzydzenie, wstyd, napełniły jej duszę. Lecz nagle zaczęła wątpić...
Brak jej jeszcze dowodów...
Ojciec Renego jasno postawił kwestję, zapewnił, że cały Paryż wie, że Blanche była kochanką Pawła, ale dodał także, iż ją samą według przekonań świata, łączył grzeszny stosunek z jego synem...
A jednak ona była niewinną... Może i tamci nie zasłużyli na to, co o nich świat mniemał...
— Poczekam zanim potępię!... — pomyślała Małgorzata. — Dziś uprzedzona, będę czuwała, a jeśli świat się nie myli, potrafię ukarać nędznicę, która mnie okrada i znieważa w moim własnym domu.
Hrabinę nie obeszło to, co o niej mówiono. Czuła się tak silną, uzbrojona w swą niewinność, iż gdyby nawet obmowa doszła uszu Pawła, sądziła, iż jedno jej słowo wystarczy, by wątpliwości rozproszyć.